Są takie miejsca, o których przewodniki nie mówią, a które warte są odwiedzenia. Są takie, które tylko powierzchownie wydają się być nieciekawe. Są takie, które przyciągają. I są też takie, które mieszkańcy uwielbiają. Właśnie takim miejscem jest dzielnica Pedregalejo.
Ostatni dzień w Maladze trzeba wykorzystać najlepiej, jak się da. Mogę jechać do jednego z pobliskich miasteczek, mogę odwiedzić ogród botaniczny, ale mogę również pójść na kilkugodzinny spacer wzdłuż morza i odwiedzić intrygującą dzielnicę – Pedragalejo. I to właśnie ta 3 opcja wygrywa.
Malaga ciągnie się kilometrami w dwie strony, ale ja wybieram długi ciągnący się deptak jeszcze za Malaguetą.
Po jednej stronie mam błękit morza, a po drugiej przepiękne domki. Im jestem dalej od miasta, tym jest spokojniej, a domki są jakby ładniejsze, bardziej luksusowe.
Co jakiś czas mijam przybrzeżne knajpki, pękające niemal w szwach od ilości mieszkańców, chcących zjeść obiad z widokiem na morze. To właśnie w tych trochę obskurnych restauracjach z wielkimi grillami można zjeść najlepsze ryby i owoce morza. Mam na nie ogromną ochotę, ale spróbuję ich dopiero później.
Spacerując wzdłuż morza zauważam, że na ulicach mnóstwo jest biegaczy, dzieci na rowerach, czy spacerujących rodzin. W taką piękną pogodę, aż szkoda by było nie skorzystać ze słońca.
W pewnym momencie docieram do punktu widokowego, który jest też siłownią na świeżym powietrzu. Niemal każdy kawałek jest zajety przez biegaczy, czy innych sportowców.
Siadam więc na murku, by im nie przeszkadzać i wpatruję się w cudowny widok na miasto i morze.
Plaża zamienia się w skalisty brzeg. I tylko czasem można spotkać maleńkie, ciemne plaże.
W pewnym momencie droga się kończy. Nie mam pojęcia dokąd pójść. Widzę ludzi skręcających w boczną uliczkę, więc niewiele myśląc – idę za nimi.
Widać, że ta dzielnica jest dużo skromniejsza. Ludzie wykorzystują, co mają, ale niektóre hacjeny są stanowczo mniej okazałe, a niektóre mniej zadbane. Jednak jestem zachwycona kolorami, jakie widzę.
Za to w tej dzielnicy królują piękne kolory. Domy udekorowane są nie tylko farbami, ale zdarza się, że muszelkami, kafelkami, czy cudownymi zdobieniami. Nie jest tu specjalnie spokojnie, ale to najlepsze miejsce na spróbowanie owoców morza, czy spędzania czasu wspólnie z przyjaciółmi i bliskimi.
Jak mi się tu podoba! Piękne kolorowe kafelki, niczym portugalskie azulejos, ozdabiają kolorowe domy.
Czas biegnie jakby bardziej leniwie. Całe rodziny siedzą na plastokowych krzesełkach, zajadając się pysznościami z morza i delektują pysznymi trunkami.
Wieczorami to własnie tu przenosi się życie. Młodzi i starzy bawią się tu, spotykają. To własnie ta dzielnica tętni życiem.
Zaglądam do niektórych domów. Jest swojsko w tym niewielkim nadmorskim kurorcie.
Nawet same restauracje mają zupełnie inny klimat. Jest bardziej lokalnie.
Widzę niesamowity potencjał tej dzielnicy, choć i tak wiele z tych miejsc jest zamkniętych poza sezonem.
Warto tu wyskoczyć, by zachwycić się trochę bardziej nadmorskim stylem domków, odjechać kawałek od miasta lub po prostu zjeść najlepsze sardynki w mieście. Podobno to właśnie tu można zjeść najlepsze ryby i owoce morza w mieście (no może jeszcze w nadmorskich restauracjach, grilach).
Jeżeli macie ochotę i czas to przespacerujcie się do Pedregalejo wzdłuż morza. Jednak ja polecam Wam przejść się w jedną stronę, a w drugą wrócić do centrum autobusem. Dorga z centrum jest dość długa.
Ja jednak wracam znów spacerem, w końcu chcę korzystać z każdego promienia słońca.
A tuż przy wejściu do portu zatrzymuję się na ryby w jednej ze smażalni na plaży. Tak naprawdę każda z nich seruje pyszne ryby i owoce morza. Każda z mijanych przeze mnie była pełna od mieszkańców. To od Was zależy, która najbardziej przypadnie Wam do gustu – czy ta, gdzie jecie ze stopami na piasku, czy po palmami, a może na tarasie. Ja wybrałam pierwszą od strony portu, ale musiałam wrócić do niej dopiero po jakimś czasie, by móc liczyć na stolik. Na szczęście ostatecznie udało mi się i dostałam stolik o zachodzie słońca, z widokiem na przepięknie różowe niebo.
Zamawiam anchoives i sardynki.
I do szczęścia nie brakuje mi już nic. To taki moment, który zapamiętam na długo.
A to mój ostatni zachód słońca w Maladze, więc siedzę na tarasie rozkoszując się tym wszytskim, co mnie otacza, najdłużej jak się da. Będę tęsknić za tą cudowną pogodą, słońcem, pysznym jedzeniem i spokojem. Chyba tylko nie będzie mi brakować nieułożenia Hiszpanów, ale nawet to, dla tego słońca i widoków bym zniosła.
Do zobaczenia Malago, wrócę do Ciebie kiedyś na pewno.
Hasta la vista!
Artykuł Niesamowita, nadmorska, kolorowa dzielnica – Pedregalejo, Malaga pochodzi z serwisu Thief of the World.